Kierowcy wpadają w pułapkę na odcinkowym pomiarze prędkości – problem miał rozwiązać znak

W wielu krajach przed fotoradarami czy kamerami mierzącymi średnią prędkość nie ostrzega się znakami. Są jednak miejsca, gdzie kierowca jest nie tylko informowany o działaniu sprzętu pomiarowego, ale także o dopuszczalnym limicie prędkości. W Polsce też był taki pomysł – powstał nawet wzór znaku, ale ostatecznie rozwiązanie trafiło do kosza.
Zgodnie z przepisami, przed każdym stacjonarnym urządzeniem mierzącym automatycznie prędkość musi się znaleźć znak informacyjny. Według założeń, fotoradary i kamery mają działać prewencyjnie, zmuszając kierowców do zdjęcia nogi z gazu. Ich celem nie jest „produkcja” mandatów z zaskoczenia. W praktyce jednak wielu kierowców nieświadomie płaci kary za przekroczenie limitu prędkości. Powód? Nie zawsze wiedzą, jakie ograniczenie obowiązuje w danym miejscu.
Przekroczenie limitu prędkości lub zbyt wolna jazda
W gąszczu znaków można się zgubić, dlatego wielu kierowców profilaktycznie porusza się wolniej, niż pozwalają na to przepisy. W wielu miejscach, szczególnie gdy wprowadzono odcinkowy pomiar prędkości (OPP), średnia prędkość mocno spada. Czasem nawet policja zachęca do szybszej jazdy, ponieważ na trasie dochodzi do zatorów.
Są jednak sytuacje, w których kierowcy, mimo że widzą urządzenie do kontroli prędkości, i tak płacą mandaty. Dobrym przykładem jest OPP na autostradzie A4 w Kątach Wrocławskich. Na 8-kilometrowym odcinku trasy między Kostomłotami a Kątami Wrocławskimi w pierwszej połowie tego roku zarejestrowano ponad 51 tys. kierowców. To blisko 10% wszystkich zdjęć, które trafiły do CANARD oraz prawie 40% ogółu kierowców przyłapanych przez kamery mierzące średnią prędkość.
Nieświadome przekroczenie limitu prędkości
Dlaczego kierowcy, widząc znak informujący o OPP oraz żółte kamery nad drogą, nie hamują? Odpowiedź jest prosta: nie wiedzą, z jaką prędkością mogą się poruszać na danym odcinku trasy. Na autostradzie A4 pułapka polega na tym, że dozwolona szybkość wynosi 110 km/h, a nie standardowe 140 km/h. To właśnie dlatego ten punkt pomiarowy generuje tak wiele mandatów.
Miał być znak z informacją o kontroli i limicie
Problem nieświadomego łamania przepisów nie jest nowy. W niektórych krajach, np. w Wielkiej Brytanii, kierowcy są informowani zarówno o pomiarze prędkości, jak i o maksymalnej dozwolonej prędkości. W Polsce planowano wprowadzenie podobnego rozwiązania.
W 2019 r. Ministerstwo Infrastruktury zaprezentowało nowy wzór oznakowania dla OPP. Wcześniej kamery i fotoradary były oznaczane znakiem D-51 „automatyczna kontrola prędkości”. Nowy znak D-51a „automatyczna kontrola średniej prędkości” informował, że wjeżdżamy na odcinek pomiarowy, a nowością była miniaturka znaku B-33, wskazująca dopuszczalną prędkość. Ciekawe jest to, że drogowcy zaczęli umieszczać takie znaki na drogach, ale z czasem zniknęły. Powód? Okazały się nielegalne. Ministerstwo zmieniło wzór D-51a, który dziś widzimy na drogach – bez widocznego limitu prędkości.